wtorek, października 10, 2006

Dylematy związane z lustracją księży (rozmowa)

link, mp3

Jacek Karnowski: Z okazji 6. Dnia Papieskiego Przegląd Powszechny i Klub Inteligencji Katolickiej organizują sesję pod hasłem „Lustracja i/lub miłosierdzie”. U nas w studiu uczestnicy tej dyskusji – Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny miesięcznika Więź, i ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Witam panów serdecznie.

Zbigniew Nosowski: Dzień dobry panom, dzień dobry państwu.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Witam serdecznie, szczęść Boże.

J.K.: Czy to rzeczywiście dylemat lustracja i/lub miłosierdzie, panie redaktorze, zacznijmy może?

Z.N.: Myślę, że to pytanie tytułowe dzisiejszej sesji jest niesłychanie ważne, dlatego że w dyskusji o lustracji słusznie skupiliśmy się wokół problemu prawdy i sprawiedliwości, natomiast wydaje mi się, że trzeba jeszcze dodać ten drugi wymiar, bo patrząc na całą sprawę w perspektywie etycznej, a nie politycznej samo powiedzenie prawdy nie wystarcza. Powiedzenie prawdy jest potrzebne bardzo, dlatego z wielkim szacunkiem odnoszę się do pracy księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, natomiast powiedzenie prawdy powinno służyć jakiemuś celowi. Nie może być celem samo w sobie. Myślę, że takim celem, zwłaszcza jeżeli się patrzy na to w perspektywie Kościoła, jest właśnie perspektywa miłosierdzia, perspektywa pojednania. Myślę, że dobrze, żebyśmy w takiej podwójnej perspektywie potrafili na to patrzeć, żeby nie było alternatywy: albo lustracja, albo miłosierdzie, czyli inaczej: albo prawda, albo miłosierdzie, abyśmy potrafili jednocześnie i ujawniać, i nie krzywdzić.

J.K.: Właśnie pytanie do księdza Zaleskiego, bo można było odnieść takie wrażenie, że oponenci księdza, krytycy księdza właśnie taką alternatywę trochę księdzu wkładali w usta, to znaczy że przeprowadzając lustrację wyrzeka się ksiądz miłosierdzia, takie było wrażenie.

Ks. T.I.-Z.: To są dla mnie jako duchownego bardzo obraźliwe stwierdzenia, bo ja nie mam żadnej wątpliwości, że lustracja i miłosierdzie, a nie lub. Nigdy nie wypowiadałem się w ten sposób, jak oponenci mówią. Natomiast trzeba pamiętać, skąd biorą się ci oponenci. Oponenci to są byli tajni współpracownicy służb specjalnych, którzy stają na głowie w tej chwili, żeby się publikacja nie ukazała, bo te naciski są nadal i na mnie, i na wydawnictwo Znak, nikt tego nie kryje.

A druga sprawa, że Kościół jakby nie wypracował do tej pory metody, jak to rozwiązać. Strzela się do mnie bardzo łatwo, bo jestem szeregowym księdzem, natomiast nie ma pomysłu, bo zaledwie parę dni temu – przepraszam, że powiem – biskup Diecezji Kieleckiej, chociaż są ogromne, bogate akta Diecezji Kieleckiej w IPN w Krakowie, powiedział, że żadnej komisji historycznej nie powoła i nawet skrytykował innych biskupów, którzy tę komisję powołali. To świadczy o tym, jak ten problem jest trudny.

Również w Krakowie, o ile ksiądz kardynał Stanisław Dziwisz wypracował metodę i tutaj właśnie trzeba powiedzieć, że ksiądz kardynał bardzo wyraźnie akcentuje, że oprócz prawdy jest miłosierdzie i szacunek też do osoby, tak jezuici krakowscy w tych dniach wyrzucają ze swojego kolegium drugiego księdza, tym razem księdza Krzysztofa Mondla, który zajął się problemem lustracji. Dlaczego? No bo duchowni doszli do akt swoich byłych prowincjałów. No i teraz czy wyrzucanie z klasztoru, usuwanie na drugi koniec Polski duchownego rozwiąże ten problem? Oczywiście, że nie rozwiąże. To tylko wzbudzi niezdrową sensację. Więc jeżeli jest tutaj wina, to jest jednak wina po tej stronie, która powinna wiedzieć, jak rozwiązać ten problem, natomiast ruchy są, najdelikatniej mówiąc, praktycznie chaotyczne, które więcej zamieszania wprowadzają niż wyjaśniają.

J.K.: Panie redaktorze, właśnie, to bardzo bulwersująca sprawa – dwóch jezuitów musi opuścić swój klasztor. Jak to tłumaczyć? Czy to się w ogóle da bronić taką sytuację?

Z.N.: Nie da się bronić działania metodami administracyjnymi. Tak jak działanie próbujące uciszyć księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego było w sposób oczywisty błędem, z którego zresztą kardynał Dziwisz potrafił się wycofać, tak samo działanie metodami administracyjnymi wobec ludzi, którzy usiłują pokazać prawdę o przeszłości, jest w zakonie nieporozumieniem. Chociaż i ksiądz Isakowicz popełnia błędy w swojej działalności, i tak samo sądzę, że i ksiądz Krzysztof Mondel i diakon Andrzej Misz takie błędy popełniali. Na przykład oni na stronie Tezeusza prezentowali bardzo ciekawe, bardzo obszerne dyskusje o problemie ujawniania, nie wspominali tam w ogóle o sprawie ojca Wołoszyna, przecież jezuity, w przypadku którego nawet kierownictwo IPN przyznało, że doszło do sfałszowania akt. Więc jak mówię, błędy są, natomiast nie metodami administracyjnymi się tutaj postępuje.

Ja bym jeszcze chętnie nawiązał do jednej rzeczy, bo myślę, że dobrze, żeby ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski jednak nie upraszczał... znaczy nie można twierdzić, że wszyscy przeciwnicy jego są zwolennikami starego systemu czy obrońcami czy ludźmi związanymi ze służbami specjalnymi. Ja myślę, że jednak... I spotykam takich ludzi ostatnio dużo, ludzi bardzo prawych, którzy woleliby nie mieć z tym szambem, jak się zaczęło popularnie mówić, nic wspólnego. Bardzo trudno tych ludzi przekonać, dlatego że jesteśmy w tej chwili w całym procesie lustracji na takim etapie, że nie widać jeszcze dobra, które może się urodzić.

J.K.: Panie redaktorze, przepraszam, że przerwę, ale chyba ksiądz Zaleski proponuje taką metodę, która pokazuje i cierpienia, i ogromny heroizm wielu księży w czasach PRL-u. I to jest wzór, który Kościół polski mógłby podchwycić, zwłaszcza że to jest w Diecezji Krakowskiej, kardynał Dziwisz, nieformalny przywódca Kościoła...

Z.N.: Dokładnie tak.

J.K.: Dlaczego nikt nie idzie jego śladem?

Z.N.: Ale dokładnie tak. Ja uważam księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, i mówię to w jego obecności, za proroka w tej sprawie. Mam problemy z prorokami, dlatego że prorocy bywają czasem niesprawiedliwi. Przed chwilą, jak mówię, padło zdanie, że moi przeciwnicy, czyli zwolennicy dawnego systemu. Oczywiście, prorok powinien być naśladowany w tej dziedzinie. Mam nadzieję, że ta książka będzie wielkim wydarzeniem, wydarzeniem przełomowym, pokazującym, że można prawdę powiedzieć, że trzeba prawdę powiedzieć i że ujawnienie prawdy o czasach tak trudnych może służyć budowaniu i wiarygodności wspólnoty Kościoła, i budowaniu przyszłościowej wizji Kościoła.

J.K.: No właśnie, do księdza Zaleskiego pytanie – czuje się ksiądz prorokiem? Czy rzeczywiście może rację ma redaktor Nosowski, gdy mówi, że przypisywanie wszystkim przeciwnikom księdza pracy jakichś powiązań agenturalnych czy też może uczestnictwa w pewnym lobby antylustracyjnym jest przesadą?

Ks. T.I.-Z.: Wie pan, na pewno się nie czuję prorokiem. Powiem szczerze, że znalazłem się w sumie przez przypadek w tym całym młynie, bo chcę powiedzieć, skąd to się wzięło. Bo moi przyjaciele z Solidarności (byłem kapelanem przez wiele lat) przychodzili do mnie z aktami i prawie płakali, pokazując te akta. I Kościół tych ludzi jednak nie zauważył, bo nie słyszałem o tym, żeby komisje kościelne na przykład chciały rozmawiać z pokrzywdzonymi, którzy mają ewidentnie w swoich aktach (to dotyczy Nowej Huty), gdzie dowiadują się, że na przykład ksiądz ujawniał Służbie Bezpieczeństwa, kto zamawiał msze święte za ojczyznę. To są dokumenty. I teraz dramat tych ludzi spowodował, że różne były reakcje. Więc znalazłem się w tym trochę jako ich dawny kapelan. Podejmowałem różne działania, natrafiałem na betonową ścianę po prostu, nie ma co ukrywać, natomiast nie można powiedzieć, że to jest szambo i my chcemy mieć czyste ręce, stoimy sobie z boku, bo tak jest jak z tą słynną teraz szafą pułkownika Lesiaka.

W tej chwili IPN otworzył bardzo szeroko akta, bardzo szeroko, pokrzywdzeni dostają swoje dokumenty, przeżywają dramaty. Historycy młodzi, jak siedzę w czytelni, obok mnie jest ogromna grupa młodych doktorantów czy magistrantów, mających po dwadzieścia parę lat i też na korytarzu oni się dzielą ze mną refleksjami. Oni to bardzo boleśnie też przyjmują. I cokolwiek by robiono, to te akta będą wypływały, będą otwarte. Nasi przyjaciele Niemcy i Czesi zrobili to piętnaście lat temu, natomiast u nas jest to z ogromnymi oporami.

J.K.: Panie redaktorze, redaktora Nosowskiego zapytam, bo te zarzuty, że niektóre działania niektórych księży są może zbyt brutalne czy zbyt jednostronne w traktowaniu tych akt SB, miałyby chyba rację, gdyby Kościół podjął, promował i wymuszał w całym kraju pewien model określony, który uzna za słuszny. Ale jest cisza. No i wobec tego karanie tych, którzy mają odwagę mówić wydaje się być głęboką niesprawiedliwością.

Z.N.: Jedno i drugie jest prawdą, to znaczy niektóre działania niektórych księży w tej sprawie są...

J.K.: Ale może one z rozpaczy wynikają, z tego, co mówił ksiądz Zaleski, że przychodzą wierni...

Z.N.: Oczywiście, to tłumaczymy, skąd one się biorą. Nie wiem, karygodnym błędem nie tylko księdza Jankowskiego, ale każdego, kto ogłasza listę po prostu TW bez żadnego wyjaśnienia jest przyjęcie metody, której nie należy przyjmować, bo mogą na niej być ludzie wpisani bez własnej wiedzy...

J.K.: Ale za dziką lustracją opowiadają się zarówno ci, którzy ją przeprowadzają, jak i ci, którzy zaniechali rozwiązań, które stworzyłyby mechanizm poprawnej czy uczciwej lustracji.

Z.N.: Oczywiście, zgadzam się z panem, w związku z tym trzeba mówić i o jednych błędach, i o drugich. O błędach odpowiedzialnych w Kościele, którzy metodami administracyjnymi próbują blokować już powiedziałem. Ksiądz Tadeusz na przykład w zeszłym tygodniu, moim zdaniem też to był poważny błąd, kiedy padała informacja o tym księdzu pracującym przy procesie beatyfikacyjnym. Wiadomo, że tego typu kryteria spełnia kilku księży, to jest (...) krótkiej listy, taka sama sytuacja co z Delegatem, potem bawimy się w totolotka, kto nim jest, kto nim nie jest. Jak mówię, przy wielkim całym szacunku zdarzały się błędy, ale błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. Ponieważ większość wspólnoty Kościoła w tej sprawie nic nie robiła, to popełniła karygodny błąd zaniedbania...

Ks. T.I.-Z.: Zaniechania, tak.

Z.N.: Zaniechania. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski robiąc, popełniał też, po prostu siłą rzeczy wpadał w pewne ślepe uliczki, których lepiej, żeby nie było, bo tym samym też dawał argumenty swoim krytykom. To tyle chyba.

J.K.: Dajmy szansę, ksiądz Zaleski – czy ujawnienie, że w procesie beatyfikacyjnym uczestniczy były agent SB było błędem? Jak ksiądz na to patrzy dziś?

Ks. T.I.-Z.: Może to powiem bardziej ogólnie. Rzeczywiście kto nic nie robi, nie popełnia błędów, więc ja się nie chcę bronić tutaj, bo się nie czuję winny trochę tej sytuacji. I jeżeli muszę się przebijać przez pewną dżunglę, a to jest dżungla, siłą rzeczy potykam się. Jestem człowiekiem, który ma świadomość, że nie jest doskonały i gdybym dzisiaj popatrzył na ten rok, być może pewne rzeczy zrobiłbym inaczej. Natomiast proszę też zrozumieć, że mnie już trzy razy grożono suspensą. Więc to też jest sytuacja taka, która nie może być jasno powiedziana, że jestem historykiem, który siedzi spokojnie w gabinecie i pisze sobie książkę. Presja, jaką wywierano i jest wywierana nadal i te gwałtowne zmiany, gwałtowne ruchy wymagają, powodują bardzo trudną sytuację. Ja nie chcę tutaj już mówić o pewnych rzeczach, ale ten rok to był najtrudniejszy rok w moim życiu. W tej chwili sytuacja jest taka, że mogę tę książkę pisać. Ale na wydawnictwo też są wywierane (...).

J.K.: A dlaczego, proszę księdza, jest zapowiedź, że kilka miesięcy wydawnictwo będzie opracowywało publikację? Jak znam proces intuicyjnie, to jest bardzo długi okres.

Ks. T.I.-Z.: Mam nadzieję, że to w tym roku kalendarzowym się to ukaże, czyli za dwa miesiące maksymalnie. Na pewno wydawnictwo korzysta z korekty. Ja też się zwracam do historyków, zdaję sobie sprawę, że jeden człowiek nie jest w stanie przejść, żeby nie popełnić błędu, korekty są konieczne.

Natomiast też chciałem pokazać jeszcze jedną rzecz – że dzisiaj jako duchowny ja tę książkę pielęgnuję, to znaczy staram się, żeby nie było tam jednego elementu, który byłby błędny. Natomiast wchodzi w tej chwili grupa dziennikarzy, młodych historyków, badaczy, którzy się w ogóle pewnymi rzeczami nie przejmują. I jeżeli książka się ukaże, mam nadzieję, że rozwiąże, przynajmniej pokaże pewne wzory rozwiązywania tych rzeczy, natomiast inni się tym nie będą przejmowali. I Kościół znowu jest te parę kroków do tyłu za tą sytuacją, która się dzieje.

J.K.: Bo odda pole młodym, którzy się nie będą wahali, panie redaktorze...

Z.N.: Nie, myślę, że i młodzi historycy, i badacze od nich trzeba wymagać takiej samej rzetelności, jak od księdza Isakowicza-Zaleskiego. To, że ktoś jest młody, to go nie daje mu powodów do tego, żeby pisać historię w sposób upraszczający. A zwłaszcza jeśli jest historykiem i badaczem z prawdziwego zdarzenia, to ma swoją metodologię, której po prostu musi sprostać i tutaj tego argumentu bym nie używał. Natomiast jako redaktor wiem, że jednak proces opracowywania książki, zwłaszcza tak delikatnej, nie pisanej przez fachowego historyka przecież, musi trwać. Jak wiem z wydawnictwa Znak, przygotowanie książki Marka Lasoty o donosach na Karola Wojtyłę trwało pół roku, a była to książka już po złożeniu tekstu przez autora. Tak że myślę, że nie ma tutaj nic podejrzanego w tym, że wydawnictwo raczej zapowiada termin za długi i woli przyspieszyć niż odwrotnie.

J.K.: Te słowa księdza Zaleskiego o naciskaniu brzmią rzeczywiście niepokojąco. Dziękuję panu, dziękuję księdzu za wizytę w naszym studiu.

J.M.

poniedziałek, października 09, 2006

Wolność wypowiedzi przysługuje każdemu

List poparcia

Wolność słowa przysługuje każdemu dziennikarzowi – czynienie z niej przywileju dla wybranych jest zaprzeczaniem demokracji. Gazeta Polska ma prawo i obowiązek wobec swoich czytelników ujawniać prawdę o naszej rzeczywistości. Protestujemy przeciwko odbieraniu jej prawa do wolnej wypowiedzi oraz podważaniu rzetelności autorów i redaktora naczelnego GAZETY POLSKIEJ.
Oczernianie tygodnika, odmawianie jego przedstawicielom prawa do występowania w mediach publicznych i sugerowanie, że GP publikuje artykuły na zamówienie uznajemy za drastyczne naruszenie etyki dziennikarskiej.

Joanna Gwiazda-Duda
Andrzej Gwiazda
Krzysztof Wyszkowski
Jacek Sobala
Joanna Lichocka
Maciej Rybiński
Krystyna Grzybowska
Tomasz Sommer
Waldemar Łysiak
Antoni Wręga
Ewa Kubasiewicz-Houe'e
Kinga Hałacińska
Tomasz Potkaj
Jan Pospieszalski
Rafał Geremek
Tadeusz Płużański
Jacek Łęski
Jadwiga Chmielowska
Tomasz Mazur
Krystyna Misiak
Konrad Turzyński
Maciej Parowski
Wojciech Reszczyński
Maciej Gawlikowski
Maria Przełomiec
Marek Jan Chodakiewicz
Maria Lerman
Mirosław Winiarczyk

czwartek, października 05, 2006

Władza zjada - Waldemar Łysiak

/Gazeta Polska/

Największym niebezpieczeństwem dla Bliźniaków nie był żaden dziamdziolący Tusk, mentoryzujący Rokita, czy wierzgający we wspólnej stajni Lepper, tylko coś zupełnie innego. Władza, którą zdobyli, a konkretnie jej natura. Władza bowiem zjada tych, którzy ją sprawują — jej tryby to jej zęby. Siekacze (kompromisy nie do uniknięcia), trzonowce (mury, których nie przebijesz głową), itp. Plus własne słabości różnego rodzaju. Póki się nie było na samym wierzchołku, w świetle wszystkich reflektorów — można było niejedną taką skazę maskować. Rezydując na tronie, jest się dużo bardziej gołym. Nawet kiepskie garnitury, niechlujna polszczyzna (wszystkie te om zamiast ą) czy brak angielszczyzny, kolą oczy i uszy elit, zaś wyrzucanie na śmietnik „kiełbasy wyborczej”, komiczne fałszowanie melodii hymnu i niezbyt jasne tasowanie oraz rozdawanie kart — kolą nerwy prostego ludu.

Bilans prawie rocznych rządów braci Kaczyńskich daje się określić dzięki zapożyczeniu tytułu hollywoodzkiego gniota: „Suma wszystkich strachów”. Do walki o władzę szli ze sztandarami krytyki wszystkich patologii nękających III Rzeczpospolitą: brak dekomunizacji, brak solidnej lustracji, brak mieszkań, korupcja, przestępczość, niesprawiedliwość, nieefektywność, bizantynizm administracyjny, czyli zbyt drogie biurokratyczne państwo, zbyt bandycko–bezczelne polskie GRU (WSI), etc. Trochę tego co mieli zrobić rozpoczęli ze skutkiem (exemplum masakra WSI), trochę z widokami na sukces (exemplum biuro antykorupcyjne), trochę z bezsensownym niechlujstwem (exemplum ustawa lustracyjna, której projekt spartaczono wbrew mądrym żądaniom korekcyjnym starszych członków Senatu) i trochę z kompletnym fiaskiem (exemplum całkowicie zarzucone „potanienie państwa”). Nie jest to bilans imponujący.

Wśród grzechów i błędów najjaskrawiej świecą te, które są efektami wpadania we własne sidła. Sidła koalicyjne (niemożność rządzenia bez półlojalnych sojuszników) i sidła wewnątrzpartyjne PiS–u. Przykładem owo sztandarowe „tanie państwo”. Miało potanieć dzięki likwidacji rozlicznych agencji okołorządowych plus innych pasożytniczych struktur biurokratycznych, lecz kiedy tylko dorwali się do stołków w tych instytucjach „nasi chłopcy” — wszystkie te megapijawki instytucjonalne stały się absolutnie niezbędne i przestano ględzić o ich kasowaniu. Podobnie z projektem ustawy lustracyjnej: przestała się podobać jej dyrygentom gdy tylko zagroziła „naszej kochanej Zycie”. Co śmierdzi faryzeizmem w stylu Salonu, budząc frustrację pisowskiego elektoratu, bo ten głosował na etykę bezkompromisową. Relatywizm miał być atrybutem wrogów, a tymczasem życie pokazuje, że „nic co ludzkie nie jest nam obce”…

Lepiej byłoby, gdyby PiS–owi nie były obce najlepsze cudzoziemskie wzory. Choćby kanadyjski model „taniego państwa”. Prawicowe władze Kanady dotrzymały słowa danego wyborcom: w latach 90. Ottawa żelazną miotłą wygruziła wszystkie rządowe agencje i przedsiębiorstwa, likwidując także 9 spośród 32 ministerstw, co dało schudnięcie „aparatu” o 60 tys. posad (17 proc.) i radykalnie poprawiło budżet. Z kolei wzorem lustracyjnym może być ustawa niemiecka, która nie miesza w jednym worku ludzi brudnych, półczystych i czystych (vide kretyński pisowski system OZI), nie umożliwia publice dostępu pod każdą kołdrę, et cetera. Reguła Kalego (jak przeciwnik polityczny lub typ bezużyteczny robił źle, to mu pryncypialnie dokopujemy, a jak Zyta robiła źle, to mącimy wodę bądź kamuflujemy) — stanowi obrazę przyzwoitości, panowie!

Alibi dla Bliźniaków, owszem, jest: biorąc władzę, pełni idealistycznego entuzjazmu, zderzyli się z morderczą rzeczywistością typu „life is brutal” czyli „życie to nie je bajka”. Lecz winni mieć tego świadomość, nikt im nie obiecywał rajskiego władania typu „muzyka lekka, łatwa i przyjemna”. Człowiek inteligentny, gdy chwyta ster rządów, słyszy złośliwy szept fortuny: „Wszystko co od tej chwili powiesz i zrobisz będzie wykorzystane przeciwko tobie!”. Opozycja i krwiożercze media nie biorą urlopu. Słowem: rządzący polityk nigdy nie bywa prorokiem we własnym kraju. Nie powinien też oczekiwać róż od cudzoziemców…

Za granicą harówka pt. reprezentowanie ojczyzny stanowi orkę trudniejszą niż się Bliźniakom wydawało i przynosi im moc stresów. Prawdziwa „droga przez mękę”. Że trzeba będzie wszędzie (w Nowym Jorku, w Tel Awiwie itd.) bez przerwy całować Żydów po rękach, przepraszając za rzekomy antysemityzm, za bycie Polakiem i w ogóle za to, że się żyje — to być może przewidzieli, więc wypełniają ten obowiązek rutynowo, mus to mus. Ale że trzeba będzie co i rusz tłumaczyć się w Brukseli i w innych salonowych stolicach, że nie zamierzamy gazować pederastów, mnożyć wypędzonych, palić Kremla i Bundestagu, dziurawić bałtyckiego rurociągu, itp. — to niespodzianka. Garnitury dyplomacji sarmackiej mają już permanentnie krój wora pokutnego, z otworami na plecach, żeby nawet rodacy (byli ministrowie RP, etc.) mogli łatwiej wsadzać nóż. Bliźniacy upiekli sobie cholernie ciężki kawałek chleba przejmując władzę z zacięciem idealistycznym.

A tam, gdzie notują sukcesy, brakuje przekładni. Dobre wyniki makroekonomiczne nie chcą się przełożyć na stopę życiową społeczeństwa (bezrobocie wskaźnikowo maleje, a pensje stoją w miejscu i „wielka emigracja” liczbowo rośnie). Doskonałe kontrmafijne osiągnięcia resortu ministra Ziobro nie skutkują bezpieczeństwem ulicznym i spadkiem liczby „włamów”. Energię intencyjną tłamsi dżuma indolencyjna, choroba chroniczna — rodzima impotencja. To nie Amerykanie wykiwali nas na ofsecie związanym z zakupem F–16, tylko nasza pasywność wykastrowała cały ów program, i to nie Unia skąpi nam grosza na autostrady czy oczyszczalnie, tylko my kompletnie nie umiemy wykorzystywać unijnych funduszy pomocowych (przez własne słabości wykorzystujemy zaledwie kilka procent!). Lista takich fuszerek jest bezbrzeżna.

Porzekadło–przekleństwo mówi: „Obyś cudze dzieci uczył!”. Bliźniaków dopadła inna klątwa polska: obyś rządził!

W. Ł.

link

środa, października 04, 2006

WSI na wizji!

/Gazeta Polska/

Milan Subotić, sekretarz programowy TVN, współpracował z WSI, a wcześniej z wojskowymi służbami PRL - wynika z ustaleń komisji weryfikacyjnej WSI. Subotić doradza przy akceptacji programów publicystycznych TVN. Jednym z nich jest program „Teraz My”. Oficerem prowadzącym Suboticia był Konstanty Malejczyk, późniejszy szef WSI, a następnie współpracownik Andrzeja Leppera.


Jak ustaliła komisja, Subotić współpracował z wojskowymi służbami w czasach PRL – od 1984 roku. w III RP, od około 1993 r., był współpracownikiem WSI. Oficerem prowadzącym Suboticia był Konstanty Malejczyk, były szef WSI, później związany z Samoobroną i Andrzejem Lepperem. Niemal dokładnie miesiąc temu prokuratura postawiła Malejczykowi zarzut przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej. Chodzi o głośne śledztwo dotyczące nielegalnego handlu bronią.

Według naszych informatorów Konstanty Malejczyk na kilka dni przed programem „Teraz My” spotkał się z posłem Samoobrony Januszem Maksymiukiem, dyrektorem Biura Krajowego tej partii, byłym członkiem PZPR i SLD. To Maksymiuk przyznał się później do zorganizowania prowokacji, a dziennikarze TVN publicznie stwierdzili, że zgłosili się w sprawie jej przygotowania do Maksymiuka.

Subotić: od „Dziennika telewizyjnego” do klubu Dekadent

Milan Subotić w „Dzienniku Telewizyjnym” pojawił się po tym, jak w wyniku weryfikacji po 13 grudnia 1981 r. wyrzuceni zostali z TVP negatywnie zweryfikowani dziennikarze. - Mówiliśmy na nich „desant”. To była grupa ludzi cieszących się stuprocentowym zaufaniem generała Jaruzelskiego - mówi były dziennikarz TVP. - Pamiętam, że był w „Dzienniku telewizyjnym” w czasie procesu morderców księdza Jerzego Popiełuszki - wspomina inny.

W latach 90. były wydawca DTV został szefem Teleexpressu. W 1996 r., gdy Subotić kierował redakcją Teleexpressu, doszło do głośnego skandalu - dziennikarze tego programu bawili się razem z gangsterami z mafii pruszkowskiej na imprezie w klubie Dekadent. Jak opisywała prasa, w imprezie udział wzięli m.in. „Zbynek”, „Masa” oraz osoba przedstawiana jako „szef Pruszkowa”.

Były dziennikarz Teleexpressu Krzysztof Spiechowicz tak przedstawiał te zdarzenia: „Robiłem zdjęcia kolegom z redakcji. Jedyną osobą z Teleexpressu, która nie zgodziła się na zrobienie zdjęcia, był mój szef Milan Subotić. Potem jednak szef TAI Jacek Bochenek przez mikrofon zabronił mi robić zdjęcia mówiąc: «Na sali są panowie, którzy sobie tego nie życzą»” (GW, 26.07.1996).

Atmosfera wokół Suboticia w TVP gęstniała. Wtedy przeniósł się do powstającej właśnie TVN, gdzie odegrał dużą rolę przy tworzeniu od podstaw tej stacji. Reporter Grzegorz Kajdanowicz tak opowiada o tym na stronie tvn.tivi.pl: „Podczas studiów na Wydziale Dziennikarstwa UW zacząłem współpracę z redakcją Teleexpressu w TVP. Po czterech latach mój ówczesny szef Milan Subotic dostał propozycję objęcia funkcji szefa Faktów w nowo tworzącej się Telewizji TVN. Zaproponował mi, bym przeszedł do Faktów”.

Obecnie Subotić jest sekretarzem programowym TVN. To bardzo ważna funkcja - bierze on udział w kolaudacjach programów publicystycznych. Często zabiera w czasie ich trwania głos i wpływa na ich ostateczny kształt.

Subotić wywodzi się z rodziny jugosłowiańskich komunistów, którzy w 1948 r., po konflikcie pomiędzy Tito i Stalinem, opowiedzieli się po stronie Stalina. Przebywająca w PRL kilkudziesięcioosobowa grupa Jugosłowian, w tym dyplomatów, postanowiła wówczas u nas pozostać. Niektórzy pracowali w służbach specjalnych i cenzurze.

Malejczyk: od obiadu drawskiego do Samoobrony

Generał Konstanty Malejczyk, oficer prowadzący Suboticia, to jeden z ważniejszych oficerów WSI w latach 80., którego nazwisko pada w kontekście najpoważniejszych afer związanych z tymi służbami i ich ingerencją w politykę. Malejczyk od 1970 r. był oficerem wywiadu wojskowego PRL. Potem trafił do WSI. W latach 1994–1996 był szefem tych służb.

O roli Malejczyka w słynnym obiedzie drawskim tak pisał postkomunistyczny „Przegląd”: „Wilecki z Malejczykiem należeli do najważniejszych kucharzy przygotowujących słynny «obiad drawski». Byli w tę aferę zanurzeni po epolety. Byli najbliższymi stronnikami Wałęsy prącego do pełni władzy w Polsce. Jeden z najważniejszych celów na tej drodze stanowiło wyjęcie spod władzy i kontroli ministra obrony narodowej - wówczas Piotra Kołodziejczyka - Wojskowych Służb Informacyjnych i podporządkowanie ich szefowi Sztabu Generalnego” (17.12.2001).

O tym, że Malejczyk pojawił się w otoczeniu Andrzeja Leppera, pisaliśmy wielokrotnie. Naszą informację potwierdziły także inne media, m.in. „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Newsweek” i „Przegląd”.

Miesiąc temu Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła Malejczykowi zarzuty. Dotyczą one przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej. Sprawa dotyczy słynnej afery związanej z handlem bronią. O udziale WSI w tym handlu prasa informowała w 2001 r., opisując nielegalne operacje prowadzone w latach 1992–1996 przy udziale oficerów i współpracowników WSI. Broń z polskich magazynów miała trafiać za pośrednictwem cywilnych firm do państw objętych embargiem ONZ - Chorwacji, Somalii i Sudanu, oraz do przestępców działających w Polsce i innych krajach, w tym do rosyjskiej mafii. Aferę wykryli w 1996 r. celnicy w Estonii, przez którą przerzucano broń, przechwytując na przejściu granicznym z Łotwą 1600 pistoletów. Przed sądem – najpierw w Gdańsku, teraz w Warszawie - toczy się od 2000 r. tajny proces sześciu osób kierujących polskimi spółkami.

Malejczyk to niejedyny były oficer WSI w otoczeniu Leppera - jego doradcą jest Marek Mackiewicz, były szef kontrwywiadu WSI. Pojawia się tam też kontradmirał Kazimierz Głowacki (w wywiadzie od 1968 r., szef WSI w latach 1996–1997).

Operacja „Ren”

Telewizja TVN ma na swoim koncie wiele osiągnięć - m.in. świetne materiały śledcze w programach „Uwaga!” czy „Superwizjer”, a także znakomitą przez lata TVN 24, która jednak ostatnio coraz bardziej przypomina propagandowe „Fakty”.

Jednak postkomunistyczny rodowód jej szefów nie ulega wątpliwości i daje o sobie znać w decydujących momentach. Założyciele telewizji to Mariusz Walter, były dziennikarz TVP od 1963 r. i były członek PZPR, oraz Jan Wejchert, dziś jeden z listy najbogatszych Polaków, który karierę biznesową zaczął w firmie polonijnej.

Wejchert w 1976 r. otworzył w PRL filię niemieckiej firmy handlowej Konsuprod. Było to pierwsze przedstawicielstwo zachodnioniemieckiej firmy w PRL. Jego powstanie było możliwe, bo w latach 70. Edward Gierek i kanclerz Niemiec Helmut Schmidt doprowadzili do zbliżenia w stosunkach PRL i RFN. Porozumieli się m.in. w sprawie współpracy gospodarczej. W efekcie powstało kilkadziesiąt polsko-niemieckich firm. - Jednocześnie Departament II MSW rozpoczął operację „Ren”, czyli zabezpieczenie kontrwywiadowcze ich działalności - mówi Antoni Dudek, historyk z IPN. - Nie ma żadnych wątpliwości, że firma Konsuprod musiała podlegać tzw. zabepieczeniu kontrwywiadowczemu.

Romuald Szperliński, szef Wielkopolskiego Klubu Kapitału, tak opowiadał na łamach „GP” o przywilejach firm polonijnych: „Przywileje wynikające z bycia w izbie polegały na tym, że mieliśmy samochód na zielonej rejestracji, co pozwalało kupować paliwo bez kartek i ograniczeń. Mogliśmy otrzymać też stałe paszporty, których nie trzeba było zwracać” (19.11.2004). Nadzór nad firmami polonijnymi sprawowała Polsko-Polonijna Izba Przemysłowo-Handlowa Inter-Polcom. Jednym z jej prezesów był Jan Kulczyk.

ITI rodem z PRL

Mariusz Walter pracował w centrali TVP od 1963 r. w latach 60. był autorem popularnego programu „Turniej Miast”. Należał do najpopularniejszych postaci telewizyjnych epoki Gierka, a to dzięki Studio 2 - programowi rozrywkowo-publicystycznemu, bardziej „luzackiemu” niż reszta. Redakcja Studio 2 powołana została przez osławionego prezesa Macieja Szczepańskiego według pomysłu Waltera, który został jej redaktorem naczelnym.

Walter z TVP odszedł w 1982 r. Mówił o tym na łamach pisma „Eurovip”: „To nie tak, że musiałem odejść. Nikt z telewizji mnie nie wyrzucił. Sam odszedłem. Miałem tzw. rozmowę weryfikacyjną, po której padł wniosek, że nie mogę pełnić żadnej funkcji kierowniczej. Jerzy Bajdor, który był przewodniczącym komisji weryfikacyjnej, napisał votum separatum”. Jak wspominał Walter, odszedł z TVP, bo nie dało się tam pracować.

Rozpoczął wówczas biznesową współpracę z Wejchertem. „Zaczęliśmy od stwarzania własnej firmy, która zajmowała się m.in. importem pierwszych magnetowidów do Polski. Wejchert, który zdobył przedstawicielstwo Hitachi, cały czas namawiał mnie, żebym wrócił do tego, co najlepiej potrafię robić. Równolegle ucząc się biznesu, zająłem się reklamą. Wówczas nie było jeszcze reklamy telewizyjnej. Byliśmy pierwszą firmą robiącą spoty reklamowe. I tak się zaczęło to rozwijać” – wspominał Walter.

Firma ITI, obecny właściciel TVN, powstała w roku 1984. W PRL zajmowała się m.in. dystrybucją sprzętu wideo, kaset wideo, usług reklamowych oraz produkcją przekąsek i polepszaczy do pieczywa.

Ulubione damy w talii Waltera

Postkomunistyczny rodowód szefostwa TVN wychodzi na jaw w kluczowych momentach. Wiarygodność swoich programów informacyjnych stacja poprawiła za czasów rządów Leszka Millera, kiedy to związała się z obozem „Gazety Wyborczej” i rzetelnie informowała o aferach związanych z politykami z otoczenia Millera.

Mariusz Walter związał się jednak z obozem Kwaśniewskiego. Gdy powszechnie sądzono, że na prezydenta kandydować będzie Jolanta Kwaśniewska, TVN zwolniła jej potencjalnego rywala Tomasza Lisa. Kilka lat wcześniej Walter był uczestnikiem wieczoru wyborczego Kwaśniewskiego. „Pojawiłem się, gdy pan prezydent był już wybrany. Po drugie, uważam, że szef stacji powinien chodzić wszędzie tam, gdzie go zapraszają, jeżeli są to ważne miejsca” - tłumaczył na łamach „Przekroju”. O Kwaśniewskiej mówił: „Trudno sobie wyobrazić lepszą Pierwszą Damę. Ta para nas reprezentuje bez zarzutu”.

Po odejściu Kwaśniewskiego TVN zaczął walczyć o poprawę jego wizerunku, poważnie nadwerężonego z powodu odkryć komisji śledczych, a w szczególności ułaskawienia Zbigniewa Sobotki. Do TVN Style trafiła żona byłego prezydenta Jolanta, zaś do programu „Taniec z gwiazdami” córka Aleksandra. „Fakty” zaś, kierowane przez Kamila Durczoka, byłą gwiazdę TVP Roberta Kwiatkowskiego, zaczęły bezpardonowo atakować rządy PiS.

Dzieci założycieli przejęły też oficjalnie władzę nad TVN - jej prezesem jest Piotr Walter, a jego zastępcą Łukasz Wejchert.

Katarzyna Hejke, Teresa Wójcik, Piotr Lisiewicz

Milan Subotić nie odpowiedział na nasze prośby o kontakt, mimo że wielokrotnie nagrywaliśmy mu się na sekretarkę. Jeden z dziennikarzy, znajomych Suboticia, poinformował nas, że sekretarz programowy TVN nie odbiera telefonów.

link

Rozmowa z Zytą Gilowską nt. budżetu

LINK do rozmowy
/radio PiN, wp.pl/

Życie ponad stan niebawem będzie musiało się skończyć - ostrzega na antenie Radia PiN 102FM wicepremier i minister finansów Zyta Gilowska. A reforma finansów musi poczekać.

Premier Gilowska dodaje przy tym, że jej plany uległy modyfikacji - bo nie będziemy mieć nowej ustawy o finansach, lecz jedynie nowelizację starej, do tego z powodu zamieszania politycznej z likwidacją zbędnych instytucji musimy poczekać do roku 2008.