czwartek, października 05, 2006

Władza zjada - Waldemar Łysiak

/Gazeta Polska/

Największym niebezpieczeństwem dla Bliźniaków nie był żaden dziamdziolący Tusk, mentoryzujący Rokita, czy wierzgający we wspólnej stajni Lepper, tylko coś zupełnie innego. Władza, którą zdobyli, a konkretnie jej natura. Władza bowiem zjada tych, którzy ją sprawują — jej tryby to jej zęby. Siekacze (kompromisy nie do uniknięcia), trzonowce (mury, których nie przebijesz głową), itp. Plus własne słabości różnego rodzaju. Póki się nie było na samym wierzchołku, w świetle wszystkich reflektorów — można było niejedną taką skazę maskować. Rezydując na tronie, jest się dużo bardziej gołym. Nawet kiepskie garnitury, niechlujna polszczyzna (wszystkie te om zamiast ą) czy brak angielszczyzny, kolą oczy i uszy elit, zaś wyrzucanie na śmietnik „kiełbasy wyborczej”, komiczne fałszowanie melodii hymnu i niezbyt jasne tasowanie oraz rozdawanie kart — kolą nerwy prostego ludu.

Bilans prawie rocznych rządów braci Kaczyńskich daje się określić dzięki zapożyczeniu tytułu hollywoodzkiego gniota: „Suma wszystkich strachów”. Do walki o władzę szli ze sztandarami krytyki wszystkich patologii nękających III Rzeczpospolitą: brak dekomunizacji, brak solidnej lustracji, brak mieszkań, korupcja, przestępczość, niesprawiedliwość, nieefektywność, bizantynizm administracyjny, czyli zbyt drogie biurokratyczne państwo, zbyt bandycko–bezczelne polskie GRU (WSI), etc. Trochę tego co mieli zrobić rozpoczęli ze skutkiem (exemplum masakra WSI), trochę z widokami na sukces (exemplum biuro antykorupcyjne), trochę z bezsensownym niechlujstwem (exemplum ustawa lustracyjna, której projekt spartaczono wbrew mądrym żądaniom korekcyjnym starszych członków Senatu) i trochę z kompletnym fiaskiem (exemplum całkowicie zarzucone „potanienie państwa”). Nie jest to bilans imponujący.

Wśród grzechów i błędów najjaskrawiej świecą te, które są efektami wpadania we własne sidła. Sidła koalicyjne (niemożność rządzenia bez półlojalnych sojuszników) i sidła wewnątrzpartyjne PiS–u. Przykładem owo sztandarowe „tanie państwo”. Miało potanieć dzięki likwidacji rozlicznych agencji okołorządowych plus innych pasożytniczych struktur biurokratycznych, lecz kiedy tylko dorwali się do stołków w tych instytucjach „nasi chłopcy” — wszystkie te megapijawki instytucjonalne stały się absolutnie niezbędne i przestano ględzić o ich kasowaniu. Podobnie z projektem ustawy lustracyjnej: przestała się podobać jej dyrygentom gdy tylko zagroziła „naszej kochanej Zycie”. Co śmierdzi faryzeizmem w stylu Salonu, budząc frustrację pisowskiego elektoratu, bo ten głosował na etykę bezkompromisową. Relatywizm miał być atrybutem wrogów, a tymczasem życie pokazuje, że „nic co ludzkie nie jest nam obce”…

Lepiej byłoby, gdyby PiS–owi nie były obce najlepsze cudzoziemskie wzory. Choćby kanadyjski model „taniego państwa”. Prawicowe władze Kanady dotrzymały słowa danego wyborcom: w latach 90. Ottawa żelazną miotłą wygruziła wszystkie rządowe agencje i przedsiębiorstwa, likwidując także 9 spośród 32 ministerstw, co dało schudnięcie „aparatu” o 60 tys. posad (17 proc.) i radykalnie poprawiło budżet. Z kolei wzorem lustracyjnym może być ustawa niemiecka, która nie miesza w jednym worku ludzi brudnych, półczystych i czystych (vide kretyński pisowski system OZI), nie umożliwia publice dostępu pod każdą kołdrę, et cetera. Reguła Kalego (jak przeciwnik polityczny lub typ bezużyteczny robił źle, to mu pryncypialnie dokopujemy, a jak Zyta robiła źle, to mącimy wodę bądź kamuflujemy) — stanowi obrazę przyzwoitości, panowie!

Alibi dla Bliźniaków, owszem, jest: biorąc władzę, pełni idealistycznego entuzjazmu, zderzyli się z morderczą rzeczywistością typu „life is brutal” czyli „życie to nie je bajka”. Lecz winni mieć tego świadomość, nikt im nie obiecywał rajskiego władania typu „muzyka lekka, łatwa i przyjemna”. Człowiek inteligentny, gdy chwyta ster rządów, słyszy złośliwy szept fortuny: „Wszystko co od tej chwili powiesz i zrobisz będzie wykorzystane przeciwko tobie!”. Opozycja i krwiożercze media nie biorą urlopu. Słowem: rządzący polityk nigdy nie bywa prorokiem we własnym kraju. Nie powinien też oczekiwać róż od cudzoziemców…

Za granicą harówka pt. reprezentowanie ojczyzny stanowi orkę trudniejszą niż się Bliźniakom wydawało i przynosi im moc stresów. Prawdziwa „droga przez mękę”. Że trzeba będzie wszędzie (w Nowym Jorku, w Tel Awiwie itd.) bez przerwy całować Żydów po rękach, przepraszając za rzekomy antysemityzm, za bycie Polakiem i w ogóle za to, że się żyje — to być może przewidzieli, więc wypełniają ten obowiązek rutynowo, mus to mus. Ale że trzeba będzie co i rusz tłumaczyć się w Brukseli i w innych salonowych stolicach, że nie zamierzamy gazować pederastów, mnożyć wypędzonych, palić Kremla i Bundestagu, dziurawić bałtyckiego rurociągu, itp. — to niespodzianka. Garnitury dyplomacji sarmackiej mają już permanentnie krój wora pokutnego, z otworami na plecach, żeby nawet rodacy (byli ministrowie RP, etc.) mogli łatwiej wsadzać nóż. Bliźniacy upiekli sobie cholernie ciężki kawałek chleba przejmując władzę z zacięciem idealistycznym.

A tam, gdzie notują sukcesy, brakuje przekładni. Dobre wyniki makroekonomiczne nie chcą się przełożyć na stopę życiową społeczeństwa (bezrobocie wskaźnikowo maleje, a pensje stoją w miejscu i „wielka emigracja” liczbowo rośnie). Doskonałe kontrmafijne osiągnięcia resortu ministra Ziobro nie skutkują bezpieczeństwem ulicznym i spadkiem liczby „włamów”. Energię intencyjną tłamsi dżuma indolencyjna, choroba chroniczna — rodzima impotencja. To nie Amerykanie wykiwali nas na ofsecie związanym z zakupem F–16, tylko nasza pasywność wykastrowała cały ów program, i to nie Unia skąpi nam grosza na autostrady czy oczyszczalnie, tylko my kompletnie nie umiemy wykorzystywać unijnych funduszy pomocowych (przez własne słabości wykorzystujemy zaledwie kilka procent!). Lista takich fuszerek jest bezbrzeżna.

Porzekadło–przekleństwo mówi: „Obyś cudze dzieci uczył!”. Bliźniaków dopadła inna klątwa polska: obyś rządził!

W. Ł.

link

Brak komentarzy: